W dalszym ciągu jestem pod wrażeniem. Największa tutaj zasługa Paddy'ego Considine, który przyćmił w tym odcinku całą, skądinąd wyśmienitą, obsadę.
Pokazał cały swój kunszt aktorski. A aktorem jest doskonałym, polecam obejrzeć jego inne kreacje aktorskie.
Grande entrée króla do sali tronowej to był majstersztyk. Viserys wreszcie pokazał pazury, czyli coś, na co czekałam cierpliwie od dawna. :)
Paddy wspaniale oddał niejednoznaczność postaci króla, cierpiącego i schorowanego, który jednak znajduje duchową siłę, żeby wesprzeć swoją ukochaną córkę.
Jakkolwiek różnie można oceniać życiowe wybory Viserysa, to jedno trzeba mu przyznać, trzymał się raz powziętej decyzji - nigdy nie odwołał Rhaenyry z pozycji następczyni tronu i do końca życia ją popierał.
Matt też dał popis aktorski w tym odcinku. Przy użyciu niewielu słów, jedynie gestami i mimiką przekazał tak wiele uczuć. Scena, gdy wspierał brata w jego wędrówce do Tronu, a potem nałożył mu koronę na głowę była poruszająca.
Szkoda, że już nie będzie Viserysa w dalszych odcinkach.
Sekwencje scen, gra świateł, zbliżenia na twarze bohaterów targane emocjami, scenografia i muzyka naprawdę zasługują na uznanie w tym odcinku.
Jedynie nie pasuje mi dobór starszych aktorów na dzieci królewskie. Niedobrani aktorzy. A Aemond to krzyczy wręcz "jestem tym złym". A szkoda, bo w książce bardzo lubiłam Aemonda. Nie był tak jednostronny, jakim wydaje się serialowy aktor.