W związku z obecną sytuacją związaną z koronawirusem (ogłoszenie pandemii na świecie, 68 zakażeń w Polsce, 2 osoby zmarły) postanowiłem obejrzeć ten zapomniany film opowiadający o epidemii czarnej ospy we Wrocławiu.
Pierwsze co się rzuca w trakcie seansu, to brak jakiegokolwiek napięcia. Film jest letni, niby są jakieś konflikty, ale mało który jest umiejętnie wygrany przez reżysera. Brakuje jakiegoś poczucia zagrożenia, które z pewnością ogarniało mieszkańców odizolowanego przecież miasta, szerzącej się paniki, zaś w "Zarazie" wszystko jest takie rozmemłane jak ktoś wspomniał we wcześniejszym komentarzu.
Walka z ospą niby trwa, wtem nadchodzi kulminacja, bo umiera jeden z bohaterów i.... mamy koniec historii. Ten film kończy się w miejscu, w którym inny by dopiero nabierał rozpędu.
Na plus kilka scen np. z taksówkarzami czy wysyłaniem kolejnych karetek.
Niestety ten film, to zmarnowanie arcyciekawego tematu. Tym bardziej szkoda, bo chyba w polskiej kinematografii jest jedynym przedstawicielem dotykającym problemu epidemii.
Przy koronawirusie wszystkie epidemiologiczne filmy przeżywają drugą młodość. I książki. Oswajają strach. Ale mieszkam we Wrocławiu i wspomnienie ospy wielu dodaje otuchy. Ludzie mówią, że skoro przeżyli stan wojenny, PRL, ospę i powódź w '97 (starsi dodają też II Wojnę) to jeden kataklizm mniej czy więcej... cóż za różnica.
Teraz mój brat siedzi na domowej kwarantannie,babcia trzęsie się ze strachu, a dzieciom zamknęli przedszkole. Za rok będziemy się z tego już śmiać. Może za pół roku.